Jedziemy taksówką z Kaleybar do wioski Usztebin. Przewodnik reklamował ją jako pięknie położoną ale mnie nieco rozczarowała. Są tam stare gliniane domy ale też buduje się dużo nowych i wioska przypominała plac budowy. Po krótkim spacerze postanawiamy jechać dalej w kierunku granicy. Zabiera nas autostopem Irańczyk z Teheranu, który przyjechał z rodziną odwiedzić ojca. Zatrzymujemy się za miastem w rozległym ogrodzie, w którym rosną leszczyny i figi. Smakują przepysznie. Potem zostajemy odwiezieni do granicy z Armenią, po drodze spoglądamy na rzekę Araks, wzdłuż której jedziemy. Poznaliśmy ją na pierwszego dnia podróży, gdy przekroczyliśmy granicę. Ona też przypomina, że czas naszej przygody w Iranie dobiega końca. Na drugim brzegu rzeki są tereny Azerbejdżanu. Widzimy tory i tunele linii kolejowej, obecnie nieużywanej, ponieważ została zniszczona podczas konfliktu.
Przygraniczne Megri leży zaledwie 8 km od graniczy z Iranem. Na granicy oddycham z ulgą, bo wreszcie mogę ściągnąć z głowy chustkę, z którą nie rozstawałam się przez ostatnie tygodnie. Zatrzymujemy się tu na noc.
Marszrutka z Meghri do Erywania odjeżdża raz dziennie z samego rana, gospodarze pomogli nam telefonicznie zrobić rezerwację poprzedniego dnia. Jedziemy przez górskie serpentyny wyboistą drogą, przez cały czas mocno trzęsie. Po ok. 8 h podróży docieramy do Erywania. Z ulgą bo kierowca jest gburowaty i bardzo kłótliwy, duży kontrast z bardzo uprzejmymi Irańczykami. Pierwsze kroki w Erywaniu kierujemy do naszej ulubionej libańskiej restauracji Lagonid. Wieczorem mamy jeszcze czas na spacer po mieście i zwiedzanie Muzeum Rzezi Ormian. Na wzgórzu nad miastem góruje pomnik poświęcony rzezi Ormian, obok rosną drzewka pamięci posadzone przez światowych przywódców, jest też nowoczesne multimedialne muzeum. Wieczorem spotykamy się z Noną, naszą znajomą z ubiegłorocznego pobytu w Armenii. Pokaz światła i muzyki przy fontannach na Placu Republiki jest pięknym akcentem na pożegnanie.