Jedziemy teraz autobusem do prowincji Gansu – do tybetańskiego miasteczka Xiahe z klasztorem Labrang. Podobno droga z Xiahe do Tongrem jest malownicza ale nie mieliśmy okazji się o tym przekonać podróżując w deszczu. W Xiahe jest tylko jedna, główna ulica - znajdujemy przy niej całkiem przytulny hotelik – Tara Guesthouse. Na ostatnim piętrze są przestronne pokoje z widokiem na klasztor. Rozległy klasztor Labrang jest otoczony wzgórzami. To wielki kompleks – najpierw przechodzi się przez budynki mieszkalne, potem zaczynają się stupy i właściwe gompy. Trafiliśmy na porę modłów – z sali dobiegają gardłowe śpiewy mnichów. Jest tu bardzo wielu pielgrzymów, którzy niestrudzenie okrążają klasztorny kompleks, kręcąc młynkami modlitewnymi. Poruszanie młynkami modlitewnymi bardzo przypadło do gustu Łukaszowi, to jego ulubione zajęcie tutaj.
Kolejny przystanek na naszej drodze to muzułmańskie miasteczko Linxia. Pamiętam stamtąd pyszny obiad – tradycyjnie w tym regionie jemy danie z makaronem (laghman) i warzywami.Stamtąd jedziemy do Lanzhou, stolicy prowincji Gansu i jednego z najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie.Samolotem wracamy już do Pekinu. Pomimo zmęczenia wieczorem wybieramy się na spacer naszą uliczką (hutong), która tętni życiem. Ostatnie dni były intensywne, nie zagrzaliśmy nigdzie miejsca dłużej. Teraz Łukasz jest przeszczęśliwy, że w hostelu w Pekinie zostaniemy przez 2 noce. Podoba mu się akwarium w piwnicy i to, że można posiedzieć na dachu. My doceniamy, że w środku jest czysto, wyposażenie nie rozpada się, w pokoju nie ma żadnych dziur, urwanych kabli, popsutych spłuczek.
W ostatnim dniu zabieramy Łukasza na wycieczkę na Chiński Mur - jedziemy do Badaling, 70 km od Pekinu. Jest weekend, więc poza miasto walą tłumy chińskich turystów. Wieczorem spacerujemy po hutongach i jemy pyszną kolację. Zjadamy o wiele za dużo ale to nasze pożegnanie z kuchnią chińską – następnego dnia wracamy już do Polski.