Z Erywania jedziemy na północ do kurortu Dilijan. Podoba nam się, że jest tu zielono, a zamiast suchego stepu są lasy. Jest tu też wyraźnie chłodniej, niż w Erywaniu. 10 km od miast jest jezioro Parz Lich, stamtąd idziemy przez góry do monastyru Goshavank. Budynek monastyru jest obecnie remontowany, a sam kompleks położony jest w środku wsi, otoczony domami. Jedziemy jeszcze do pobliskiego miasta Iljevan, położonego w pobliżu granicy z Azerbejdżanem.
Następnego dnia taksówką jedziemy do monastyru Hagartsin, skąd wyruszamy na wycieczkę pieszą do Dilijan. Trasa, którą proponuje przewodnik prowadzi wprost na poligon wojskowy, na którego teren wolelibyśmy nie wchodzić. Gubimy ścieżkę, a przez las idzie się bardzo wolno. Pokonujemy jary, gęste krzaki, strome zbocza, omijamy skały szukając przełęczy. W końcu docieramy do grzbietu, a stamtąd bardzo stromym zejściem docieramy do szlaku i wracamy do Dilijan. Chcemy zdążyć na autobus do Vanadzor ale tego dnia chyba nie jedzie. Jedziemy w końcu taksówką razem z Ormianką, która również czekała na przystanku. Zatrzymujemy się w wielkim, posowieckim hotelu, który świeci pustkami. Łukasz jest szczególnie rozczarowany, że nie mają tam wifi. Z Vanadzor jedziemy busem do Tbilisi. Wieczorem wybieramy się na krótki spacer po mieście bo trzeba wcześnie położyć się spać. Powrotny lot do Warszawy mamy nad ranem, trzeba więc wstać o nieludzkiej porze.