Rano to ja mam problemy żołądkowe, więc zostajemy w hotelu dłużej, żeby się zregenerować. Łukasz ogląda bajki i gra w bilard. Oczywiście po swojemu – ustawia kije bilardowe w rządku, piłki przenosi z miejsca w miejsce. W tym czasie Marcin wymienia pieniądze na dalszą podróż i zwiedza dzielnicę muzułmańską. Ok. południa opuszczamy hotel, aby zmierzyć się z zabytkami. Najpierw zwiedzamy Wielką Pagodę Dzikich Gęsi. Ta budowla z VII wieku mieści buddyjskie sutry sprowadzone z Indii. Surowe mury z cegły wyglądają dosyć ponuro w deszczowej pogodzie. Próbujemy przeczekać deszcz w muzułmańskiej knajpce, gdzie jemy pyszny lagman – danie z makaronem i warzywami. Uwielbiam patrzeć, jak szef kuchni ręcznie wyrabia ciasto i wyciąga długie nitki makaronu. Przygotowanie posiłku zajmuje dosłownie chwilę, a wygląda bardzo widowiskowo.
Małą Pagodę Dzikiej Gęsi zwiedzamy już w ulewnym deszczu. Pochodzi z VIII wieku, jest podobna do poprzedniej, tylko trochę mniejsza. Przy tej pogodzie nie jestem w nastroju do kontemplacji architektury. W Xi’an są też dobrze zachowane mury miejskie – wysokie na 12 m, o grubości 18 m. Z powodu deszczu rezygnujemy jednak ze spaceru. W drodze powrotnej do hostelu udaje nam się odnaleźć w dzielnicy muzułmańskiej meczet, choć wymaga to kluczenia po plątaninie wąskich uliczek. Pędzimy po bagaże i potem prosto na dworzec kolejowy, o 20:15 mamy pociąg do Xining. Łukasz szybko zasypia po dniu pełnym wrażeń. Na dworcu niestety zabrano nam camping gaz, którego podobno nie wolno wnosić do pociągu.