Geoblog.pl    PodrozeLukasza    Podróże    CHINY: Łukasz mówi Ni hao    Nad jeziorem Kokonor
Zwiń mapę
2011
24
cze

Nad jeziorem Kokonor

 
Chiny
Chiny, Qinghai Hu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9103 km
 
Chcemy dotrzeć na ptasią wyspę (Niao Dao) położoną na zachodnim brzegu jeziora Kokonor, 300 km od Xining. Kokonor (Błękitne Jezioro) to mongolska nazwa tego największego w Chinach słonego jeziora. Tybetańska nazwa to Tso Ngonbo, a po chińsku – Qinghai Hu. Ptasia wyspa kiedyś była rzeczywiście wyspą, ale teraz poziom wody się obniżył i jest to półwysep. Nadal znajdują się tam miejsca lęgowe wielu gatunków ptaków. Można wykupić zorganizowaną wycieczkę, decydujemy się jednak jechać komunikacją publiczną. Autobus dojeżdża do miasta Heimahe, jedzie bardzo powoli, podróż zabiera nam prawie 5 godzin. Po drodze mijamy stada jaków na pastwiskach, w oddali widać ośnieżone szczyty, a przed nami rozciąga się błękitne jezioro. Z Heimahe do Niao Dao jest ok. 70 km i nie jeździ tam już autobus. Zabieramy się z dwoma Tybetańczykami – niestety nie dogadaliśmy się co do ceny i wysadzają nas w miasteczku ok. 16 km od jeziora. Idziemy pieszo, kawałek podjeżdżamy autostopem ale w końcu zawracamy bo jest już późno, a od 18:00 już nie ma wstępu do rezerwatu. Zatrzymujemy się u małżeństwa, które nas podwiozło – jechali doglądać swoje owce i budowę domku, a w mieście prowadzą hotelik. Poznajemy całą ich rodzinę, a Łukasz dobrze się bawi z najmłodszym chłopcem – Mubarakiem. Niestety dzieci bardzo skromne mają tu zabawki. Mubarak jest zafascynowany lokomotywą, do której na magnes można przyczepić wagon. Wieczorem idziemy jeszcze na spacer do tybetańskiej gompy na wzgórzu – sam budynek jest nowy i niezbyt zadbany ale wszyscy mnisi nas oprowadzają i nam asystują, szczególnie zainteresowani są mali chłopcy.

Noc spędziliśmy na 3200 m n.p.m. ale wszyscy czujemy się dobrze. Martwi mnie tylko pogoda – zachmurzone niebo, mżawka a potem deszcz. Wyruszamy i tym razem dopisuje nam szczęście – do Niao Dao podwozi nas pracownik rezerwatu. Wstęp za 150 Y obejmuje przejazd elektrycznymi autobusikami. Pierwszy postój jest przy platformie obserwacyjnej. Wyglądaj jak bunkier pokryty trawą, całkiem nieźle ukryty, z widokiem na stanowiska lęgowe ptaków. Są tu gęsi, mewy, kormorany. Jajek jest pełno, po kilka w wykopanych dołkach albo pojedynczo złożone w trawie. Potem podjeżdżamy do przystani, gdzie podziwiamy klucze żurawi. Jest tu malutka wyspa żurawia, cała oblepiona ptakami, które siedzą dosłownie jeden na drugim i głośno się przekrzykują. Dla miłosników ptaków jest tu prawdziwy raj.

Łukasz nie chce wyjeżdżać z hotelu bo świetnie bawi się z Mubarakiem. Nie przeszkadza im bariera językowa, wymieniają się zabawkami, bardzo się polubili. Całej rodzinie robimy pamiątkowe zdjęcia i wyruszamy w drogę powrotną. Czekając na jakikolwiek transport obserwujemy jaka spacerującego po głównej ulicy. Taksówką jedziemy do Heimahe, gdzie chcemy się przesiąść do autobusu. Miasto jest okropne – brudne i zaśmiecone. W deszczu i błocie wydaje się wyjątkowo mało przyjazne. Jedyną atrakcją są tybetańscy nomadzi, którzy całymi rodzinami przyjeżdżają tu na zakupy, ubrani w barwne, tradycyjne stroje. Mają długie płaszcze, kolorowe – najczęściej czerwone – pasy, a zwyczaj każe, by jeden z rękawów płaszcza luźno zwisał. Chcemy stąd jak najszybciej uciec, ale gdy po kilku godzinach czekania w deszczu nadjeżdża autobus, jest tak zatłoczony, że w ogóle się nie zatrzymuje i nas nie zabiera. Łukasz cierpliwie znosi czekanie, udaje nam się schronić przed deszczem w jednym z tybetańskich sklepów. Rozmawiamy z chińskimi turystami, którzy się tu zatrzymali i pomagają nam znaleźć transport. Zabieramy się z biznesmenem, który z pomocnikiem i kierowcą wraca do Xining. Wyruszamy o zmroku. Drogę wspominam jako koszmar – w deszczu przez szyby niewiele było widać, a do tego w środku było szaro od dymu papierosowego. Gdy dochodzi mgła, robi się naprawdę niewesoło. Kierowca co chwilę przeciera przednią szybę szmatką albo po prostu wystawia głowę na zewnątrz, żeby cokolwiek zobaczyć. Oczywiście przez cały czas jedzie 100 km/h. Raz o mało nie wjechaliśmy w barierkę, potem mocno uderzyliśmy o coś podwoziem – huknęło jakby się samochód miał rozpaść ale pojechał dalej. Do Xining dotarliśmy przed północą w ulewnym deszczu. I nie był to jeszcze koniec atrakcji – w naszym hotelu nie było już wolnych miejsc. W następnym hotelu robili jakieś problemy, zresztą obsługa była nietrzeźwa i dopiero w trzecim udało nam się zapakować do łóżek. To był dłuuugi dzień.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (63)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
jareG
jareG - 2013-05-10 23:45
hej - to chyba kormorany sa ale moze chinskie zurawie jakies inne;) BYlismy tam w czerwcu 2010 na malutkim tybetanskim festiwalu bez turystow - szkoda, ze nie spotkalismy sie na Tsingtao ;)
Piekne zdjecia.
 
PodrozeLukasza
PodrozeLukasza - 2013-07-10 22:58
wyszło szydło z worka - niewiele ptaków rozróżniam:-)
 
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 95 wpisów95 13 komentarzy13 2491 zdjęć2491 0 plików multimedialnych0