Geoblog.pl    PodrozeLukasza    Podróże    LADAKH - Łukasz w krainie przełęczy    Bon Children’s Home: poznajemy Jhamę i Lumo
Zwiń mapę
2012
07
sie

Bon Children’s Home: poznajemy Jhamę i Lumo

 
Indie
Indie, New Delhi, Solan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5077 km
 
Podróż liniami Turkish Airlines minęła przyjemnie. W Stambule mieliśmy mało czasu na przesiadkę i obawy, czy bagaż dotrze z nami do New Delhi, ale wszystko poszło gładko. Wylądowaliśmy w New Delhi o 4:20 rano, było jeszcze ciemno. Dla nas był to środek nocy – ok. 1:00 czasu polskiego, na szczęście Łukasz obudził się zadowolony i uśmiechnięty. Prosto z lotniska pojechaliśmy taksówką (pre-paid taxi) na dworzec autobusowy Kashmiri Gate. Trafił nam się jakiś straszny gruchot, bagażnik trzeba było przywiązać linką, w środku stukało niemiłosiernie. O świcie ulice były jeszcze puste, miasto dopiero budziło się ze snu. Mijaliśmy jedynie krowy leżące dostojnie na środku drogi, przez ulicę przemknęło też wielkie stado małp.

Przydałby nam się bardzo odpoczynek po podróży, ale postanowiliśmy od razu wyruszyć w dalszą drogę na północ. Bilety na autobus do Solan kupiliśmy w Internecie jeszcze w Polsce. Mieliśmy sporo czasu do odjazdu autobusu (ok. 9:00), więc Marcin pojechał wymienić pieniądze, a ja z Łukaszem czekałam na dworcu autobusowym. Byliśmy zmęczeni i senni, oczy same się zamykały. Budziły nas roje much i komarów oraz szczekanie głodnych psów. Tuż obok głośno kłóciła się jakaś żebraczka, Łukasz zaczął marudzić, że tu jest za gorąco i on chce wracać do Warszawy. Wtedy naszły mnie wątpliwości, czy przyjazd z dzieckiem do Indii to był na pewno dobry pomysł i czy po prostu nie będzie to dla niego (i dla nas) zbyt wymagające.

Przyjechaliśmy w porze monsunowej, spodziewałam się więc, że będzie padać. Nie wiedziałam jednak, że monsunowe deszcze są tak ulewne, wyglądają jak prawdziwe oberwanie chmury. W autobusie odpoczęliśmy, mogliśmy nawet trochę pospać. Klimatyzacja pracowała pełną parą, więc trochę nawet zmarzliśmy. Podróż do Solan trwała ponad 8 godzin. Jechaliśmy przez miasto Chandighar, potem zaczęła się kręta droga przez zielone wzgórza i małe miasteczka. Styl jazdy indyjskich kierowców nie ma sobie równych – co chwila dochodziło do sytuacji mrożących krew w żyłach. W pewnym momencie nasz kierowca wkurzył się, bo pojazd przed nami za wolno jechał – wyprzedził na zakręcie, zajechał drogę i ostro nakrzyczał na kierowcę autobusu przed nami. Wcale mnie nie dziwi, że drogi w Indiach należą do najbardziej niebezpiecznych na świecie.

Z miasteczka Solan mieliśmy jeszcze 17 km do Dolanji. Na autobus musielibyśmy czekać co najmniej 1,5 godziny a byliśmy już bardzo zmęczeni. Zdecydowaliśmy się pojechać taksówką. Jedziemy krętymi drogami, na każdym zakręcie kierowca trąbił ale i tak kilka razy tylko o włos uniknęliśmy stłuczki. Jedziemy przez góry Shivalik o zielonych zboczach, wioski i miasteczka są bardzo malowniczo położone, tarasowo na zboczach.

Tuż przed zmrokiem docieramy do Menri Guest House w Dolanji, hotelik prowadzony przez mnichów jest położony przy klasztorze Menri. Są wolne pokoje, mamy wymagane pozwolenie – Protected Area Permit, możemy wreszcie odpocząć. Tego dnia nie mamy już sił, żeby odwiedzić szkołę przyklasztorną i nasze podopieczne – Jhamę i Lumo. Dostajemy pokój z pięknym widokiem na okoliczne wzgórza i położony w dole ośrodek Bon Children’s Home (szkoła i internat dla dzieci tybetańskich). Mnich na recepcji słabo mówi po angielsku, więc niewiele udało nam się dowiedzieć. Zaraz po kolacji idziemy spać bo za nami bardzo męcząca podróż. Niestety w pokoju pełno jest komarów i to nie była spokojna noc. Komary najbardziej upodobały sobie Łukasza, który następnego dnia ma pełno ukąszeń na całym ciele, wygląda jakby właśnie przeszedł ospę.

Powietrze w Dolanji jest chłodniejsze, rześkie, od razu czujemy ulgę. Rano na śniadanie dostajemy chleb tybetański i gotowane jajko – na szczęście kuchnia tybetańska w miarę Łukaszowi smakuje, w przeciwieństwie do hinduskiej, która jest dla niego zbyt pikantna.

Pierwsze kroki kierujemy do Phuntsoka, koordynatora ds. sponsoringu w Bon Children’s Home (BCH). Uczą się tu dzieci tybetańskie – nie tylko z Indii, również z Nepalu, skąd też pochodzą nasze podopieczne. Obecnie szkoła ma ok. 300 uczniów, część z nich po zakończeniu nauki w BCH dalej uczy się w mieście Solan, dojeżdżając tam codziennie. Koszty utrzymania szkoły finansują sponsorzy indywidualni, szkołę wspiera wielu „rodziców serca” z Polski, a cały program koordynuje Fundacja Pomocy Dzieciom Tybetu Nyatri. Uczniowie rozpoczynają dzień od wspólnego apelu na szkolnym dziedzińcu, który trwa pół godziny. Sale lekcyjne są bardzo skromnie wyposażone. Widać, że w szkole panuje ścisła dyscyplina – uczniowie noszą mundurki, jeden z chłopców, który przyszedł w klapkach został odesłany, żeby się przebrał.

Phuntsok pamiętał o naszym przyjeździe – udało mu się nawet załatwić dziewczynkom zwolnienie ze szkoły, żeby mogły pojechać z nami na zakupy do Solan. Jhama i Lumo są siostrami, pochodzą z Nepalu z okolic Humli i mają jeszcze troje rodzeństwa (dwie siostry i brata). Uczą się w BCH od 2004 roku, w czasie nauki ani razu nie odwiedziły swojej rodziny. Korespondujemy z nimi już kilka lat ale tak naprawdę niewiele o nich wiemy bo nie posługują się biegle angielskim i mało jest w ich listach treści. Za to bardzo ładnie rysują.

Widzieliśmy Jhamę i Lumo na zdjęciach, więc poznajemy je od razu. Są trochę onieśmielone. Pozostaje też bariera językowa – nie wszystko rozumiemy co do nas mówią, one też nie zawsze rozumieją,o co pytamy. Ale cieszymy się bardzo, że udało nam się wreszcie je poznać. Jhama jest młodsza (ma 14 lat, a Lumo 15), lubi nauki ścisłe, chce zostać księgową. To ona ma najwięcej do powiedzenia i starsza Lumo często się jej radzi. Lumo planuje zostać pielęgniarką albo uczyć się medycyny tybetańskiej. Obydwie mówią, że wolałyby zostać w Indiach, niż wracać do Nepalu. Właściwie niewiele pamiętają z domu rodzinnego w Nepalu, teraz to w BCH jest ich dom. Warunki są tam – jak na nasze standardy – dosyć surowe: dzieci śpią w dużych salach, na piętrowych łóżkach (Jama dzieli pokój z ponad 50 dziewczynkami), opiekunów jest niewielu. Ale jak na warunki indyjskie ich sytuacja jest całkiem dobra – mają jedzenie, dach nad głową, możliwość nauki, opiekę wychowawców, stabilizację. W BCH poznają kulturę tybetańską, dużą wagę przykłada się tam do nauki religijnej w tradycji bon. Szkoła jest położona na uboczu wioski, uczniowie niewiele mają okazji, aby poznać inne otoczenie. Jhama i Lumo tylko raz były w Chandighar i chyba dwa razy w pobliskim Solan. Właśnie do Solan jedziemy na wielkie zakupy. Trzeba przyznać, że Jhama i Lumo wybierają przede wszystkim artykuły pierwszej potrzeby: szampon, szczoteczkę i pastę do zębów, buty sportowe, bieliznę, parasolki. Dobrze się targują. Potem jedziemy do krawca, który uszyje im na miarę spodnie (w komplecie do obowiązkowych mundurków). Więcej ubrań nie potrzebują bo do szkoły mają mundurki, a po szkole też jednolite ubrania. Tylko w niedziele mogą się ubierać dowolnie. Dostały od nas w prezencie koszulki zaprojektowane przez Darka Paczkowskiego - z fragmentem galerii tybetańskiej w Warszawie. Po zakupach idziemy na obiad, niestety spóźniamy się na bezpośredni autobus do Dolanji. Jedziemy autobusem do sąsiedniej wioski (już w Solan był zatłoczony, a potem dosiadła się jeszcze gromada dzieci), a stamtąd idziemy ok. 2 km spacerem – razem z uczennicami z BCH, które wracają z lekcji w Solan. Jhama i Lumo pokazują nam jeszcze z dumą swoje koleżanki z Nepalu, oprowadzają po BCH – mają tam teraz nową, dużą kuchnię, pokazują nam pralnię. Po skończonych lekcjach dzieci mają zajęcia sportowe – grają w koszykówkę, rzucają kulą i oszczepem. Musimy uważać, żeby ktoś w nas nie trafił oszczepem, czy kulą.

Szybko minął nasz wspólny dzień – większość czasu spędziliśmy na zakupach i w drodze. Mało było czasu, żeby się bliżej poznać. Jhama i Lumo odwiedzają nas jeszcze następnego dnia rano, przed szkołą. Niewiele mówią, ale kiedy się żegnamy nie mogą ukryć łez. To dla nas też jest trudne. Niestety jest duża bariera językowa i nie wszystko jesteśmy w stanie wyrazić. Dostajemy od nich piękne listy na pożegnanie, musiały cały wieczór spędzić na pisaniu. Podkreślają, że w poprzednim życiu musiały zasłużyć się czymś dobrym, mając teraz takich „rodziców serca” jak my.

Przy śniadaniu mamy dłuższą pogadankę z Edem, Amerykaninem z zachodniego wybrzeża, który przyjeżdża tu medytować (już siódmy raz). Korzysta z zabiegów medycyny tybetańskiej, bardzo nam też poleca dentystę z New Delhi, ze szczegółami opowiadając o wszystkich zabiegach w swoim uzębieniu, protezach i koronkach. Przerywamy jego opowieść bo spieszymy się na spotkanie z opatem klasztoru Menri. Poprzedniego dnia za pośrednictwem Phuntsoka udało nam się umówić spotkanie, pędzimy teraz, żeby się nie spóźnić. Rozmawiamy o wsparciu Fundacji Nyatri dla podopiecznych Bon Children’s Home – nie wszystko mu się podoba. Między innymi wizyty sponsorów, którzy zabierają swoich podopiecznych na zakupy, kupują im sportowe buty, nowe ubrania. A jemu zależy, żeby wszystkie dzieci czuły się traktowane jednakowo, otrzymywały taką samą opiekę i nie czuły się gorsze od tych dzieci, które mają sponsorów i dostają od nich prezenty. To trudny temat – rozumiem jego podejście, ale sami zabraliśmy jednak Jhamę i Lumo na zakupy, żeby kupiły sobie najbardziej potrzebne rzeczy. Na koniec spotkania otrzymujemy błogosławieństwo i wyruszamy w dalszą drogę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Wanda i Jan Przeor
Wanda i Jan Przeor - 2013-11-21 16:59
Panie Łukaszu, my też mamy syna w BCH i chcieliśmy go odwiedzić w przyszłym roku. Sangye zdaje się kończy w tym roku pobyt i wraca do Nepalu. Jest więc ostatnia szansa go tam spotkać. Mamy prośbę o kontakt i kilka wskazówek odnośnie wyjazdu zwłaszcza otrzymania pap. Moje dane janprzeor@wp.pl 604 122 643. Dziękujemy za artykuł - bardzo pouczający
 
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 95 wpisów95 13 komentarzy13 2491 zdjęć2491 0 plików multimedialnych0