Tłumaczę Łukaszowi plan dnia: najpierw pojedziemy kolejką górską do Kalki, potem pociągiem ekspresowym do Ambala, a stamtąd sypialnym do Jammu. Rano polecimy samolotem do Leh w Ladakhu i samochodem do hoteliku, gdzie sobie odpoczniemy. Łukasz na to zdziwiony: „Ooo, nie wiedziałem, że będzie aż tyle atrakcji!”. Kasjer na dworcu kolejowym sprzedaje bilety bez nadmiernego pośpiechu. Pytam, kiedy odjeżdża pociąg do Kalki. – „No fixed time”. Czas płynie tu swoim torem. W końcu pociąg nadjeżdża – to trasa kolejki wąskotorowej z Shimli, gdzie w czasach kolonialnych była letnia rezydencja gubernatora brytyjskiego, do Kalki. Zbudowali ją Brytyjczycy na początku XX wieku. Łukasz jest zachwycony: na trasie pełno tuneli, zakrętów, wiaduktów. W pociągu obok nas jadą Sikhowie w swoich charakterystycznych turbanach, całą drogę grają w karty. W kolejnym rzędzie dwie rodziny (hinduska klasa średnia) wracają z kurortu w Shimli, zabawnie wygląda ich dziecko ubrane bardzo ciepło (w różowym włochatym kubraczku wygląda jak Yeti). W miasteczku Kalka przesiadamy się na ekspres do Ambala, tam czekamy na nocny pociąg do Jammu. Bilety kupiliśmy jeszcze w Polsce i nie wiemy, w którym wagonie mamy miejsca. Łukasz wciąż był na liście oczekujących, nie wiadomo, czy znalazło się dla niego miejsce. Lista pasażerów wywieszana jest na kilka godzin przed odjazdem pociągu, ale naszych nazwisk tam nie ma. Pytam obsługę stacji – miejsca są dla wszystkich, tyle że dla Łukasza w oddzielnym wagonie. W końcu i tak wsiadamy wszyscy razem – kuszetki są szerokie, zmieściłam się z Łukaszem na jednej.
Przyjeżdżamy do Jammu tuż po piątej rano, dopiero świta. Jesteśmy w stanie Kaszmir, tu obowiązują zaostrzone rygory bezpieczeństwa. Przed poczekalnią stoi uzbrojony żołnierz. Wita nas upał. Jedziemy taksówką wprost na lotnisko, mam nadzieję, że zjemy tam śniadanie. Niestety tutejsze lotnisko mocno nas rozczarowuje. Budynek wygląda jak więzienie, jest otoczony murem i drutem kolczastym. Niestety nie można wejść do środka, musimy czekać przed bramą. Specjalny patrol z psem i wykrywaczem min robi najpierw obchód dookoła. Przed wejściem na pokład samolotu musimy przejść co najmniej 4 kontrole osobiste, bagaż jest prześwietlany kilkakrotnie. Na pokład nie pozwalają zabrać żadnego sprzętu elektronicznego – plecaczek Marcina prześwietlają kilkakrotnie, bo w GPSie ma baterie. Lot trwa krótko. Szkoda, że nie pozwolili mi zabrać aparatu na pokład bo widoki są piękne – w dole potężne masywy górskie, góry są suche, krajobrazy księżycowe, jedynie w dolinach widać zieleń.