Geoblog.pl    PodrozeLukasza    Podróże    LADAKH - Łukasz w krainie przełęczy    Baby trek: Temisgam, Ang, Hemis Shukpachu, Yangtang, Likir
Zwiń mapę
2012
13
sie

Baby trek: Temisgam, Ang, Hemis Shukpachu, Yangtang, Likir

 
Indie
Indie, Temisgam, Likir
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5703 km
 
Z Lamayuru wyruszamy znów autostopem – wracamy główną drogą w dolinie Indusu. Od razu się zabieramy, znowu z kierowcą Sikhem. Szybko docieramy do wioski Nurla, stamtąd jest jeszcze kawałek do przejscia asfaltową drogą, ale znowu udaje nam się zabrać autostopem. Tym razem podwożą nas wojskowi, z którymi jedzie dwoje wolontariuszy z Niemiec. Przyjechali na kilka miesięcy do miejscowej szkoły, zostaną do października. Temisgam to dosyć bogata wioska, pięknie położona. Ma duże historyczne znaczenie – to tu w XVIII wieku podpisano pokój, który zakończył wojny pomiędzy królestwem Ladakh i Tybetem, wyznaczając granicę na jeziorze Pangong Tso (zachowała się ona do dziś). Zaraz po przyjeździe zostawiamy plecaki w sklepiku i wspinamy się na wzgórze w centrum wioski – są tam czorteny, a nieco dalej klasztor. Z góry jest piękny widok na zielone doliny i żyzne pola. Jest gorąco – ludzie siedzą pod domami i odpoczywają w cieniu. Na obiad zatrzymujemy się w Namra Guesthouse, który wygląda na całkiem luksusowy ośrodek, jego gośćmi są Niemcy, Francuzi i Szwajcarzy. Idziemy jeszcze kilka kilomentrów drogą przez wioskę, z dłuższym postojem nad strumykiem, gdzie Łukasz buduje tamę. Idziemy dalej, aż do wioski Ang, tam powinien być jakiś hotelik. Ale zanim do niego trafiliśmy, zatrzymała nas kobieta wracająca z pola. Była bardzo miła, zaprosiła nas do siebie – w rozsądnej cenie, choć jej dom był na samym końcu wioski, a do tego trzeba było jeszcze sporo podejść pod górę. Tsetan Dolkar prowadziła nas na skróty, musieliśmy przeskakiwać kanały odprowadzające wodę na pola, po drodze kupiła jeszcze warzywa na kolację. Nasza gospodyni jest bardzo gościnna – oddaje nam największy pokój, gotuje pyszną kolację (kluski z warzywami – chudag, ladakhijskie danie). Poznajemy jej męża, teściową, dwie córeczki. Najgorzej jest z myciem, warunki są tylko do umycia zębów. Prąd mają od 19:30 do 23:00, w zimie od 17:30. Ogólnie warunki są bardzo skromne, ale rodzina wyjątkowo miła. Z zainteresowaniem obserwujemy codzienne życie – jestem pod wrażeniem, jak bardzo samodzielne są tu dzieci. Czteroletnia dziewczynka sama przygotowuje się do wyjścia do szkoły. A naszego 5-letniego Łukasza trzeba najpierw dobudzić, potem pół godziny namawiać, żeby coś zjadł, raczył się ubrać. Ale prawda jest też taka, że tych dzieci nikt nie pilnuje, muszą sobie same radzić bo rodzice są zajęci pracą na polu i w domu.

Wyruszamy następnego dnia rano, po 2,5 godzinach docieramy do przełęczy Lago (3830 m npm). Dłuższą chwilę podziwiamy widoki i odpoczywamy, dalej ścieżka schodzi zygzakiem prawie 200 m do doliny, a potem znowu trzeba podejść do przełęczy Mebtak La na 3710 m npm. Podejście jest dosyć wyczerpujące dla Łukasza bo sporo już przeszliśmy tego dnia. Nie docenia piękna tej trasy,a widoki są naprawdę spektakularne - w dali widać nawet dolinę Indusu, góry o różnych barwach (piaskowe, granitowe, różowe). Niestety motywowanie Łukasza to najtrudniejsza część tej wycieczki – dużo trzeba się nagadać. Łukasz ożywia się dopiero, gdy schodzimy z przełęczy do wioski Hemis Schukpachu. Jest tam dużo kanalików doprowadzających wodę na pola, w każdej wiosce jest taka skomplikowana sieć nawadniająca pola. Wreszcie możemy się umyć a Łukasz jak zwykle buduje tamę. Nie podoba się to jakiejś staruszce, która dogląda kanałów, regulując gdzie ma płynąc więcej wody. Staruszka popsuła Łukaszowi tamę, co mocno go rozzłościło, był bardzo rozżalony. Schodzimy drogą przez wioskę szukając noclegu. Znowu zatrzymujemy się przy rodzinie (home stay). Warunki również bardzo skromne, ale Łukasz zadowolony bo mają tu kota i osła. My też bo mamy poczucie, że dochody z turystyki trafiają bezpośrednio do mieszkańców wioski. Ten nocleg jest na 3600 m.

Rozważamy trekking do klasztoru w Rizong, opisany w przewodniku jako trudny. Ale nie wiemy, w jakim stanie jest tam droga (2 lata temu została zniszczona przez powódź i nie wiemy, czy udało się ją odbudować). Po wczorajszym, trudnym dla nas odciunku, decydujemy się na wersję łagodną – pozostajemy na standardowej trasie, a dodatkowo podjeżdżamy kawałek drogi autobusem do przełęczy Sarmanchan La (3750 m npm). Na przełęczy sporo ludzi – spotykamy grupę hinduską z Bombaju, aż 24 osoby. Bardzo sympatyczni, oczywiście fotografują się z nami, z Łukaszem, chwilę rozmawiamy. Z przełęczy idziemy ok. 2 godzin do wioski Yangtang – najpierw schodzi się do doliny a potem trzeba trochę podejść do góry bo wioska jest położona powyżej strumyka. Yangtang to niewielka osada, jest tu zaledwie kilka domów, prawie w każdym są miejsca noclegowe. Szukamy Nurbu Guesthouse, prowadzonego przez nauczyciela, którego wcześniej spotkaliśmy w Khartse. Niestety Nurbu nie ma tego dnia w domu, pojechał do szkoły. Ale zajmuje się nami jego ojciec, który gotuje nam obiad. W pokoju mamy wielkie okna z pięknym widokiem na góry Zanskaru i lodowiec. Po południu spacerujemy po wiosce, Łukasz buduje tamę na strumyku i znowu – jak spod ziemi – pojawia się natychmiast zaalarmowana staruszka, która psuje całą jego konstrukcję. Ale spotyka go też miła niespodzianka, dostaje w prezencie kilka strąków zielonego groszku. Zaniósł je do hoteliku, pracowicie wyłuskał i dodał do zupy na kolację. Przypadkiem spotykamy też Sławka i Magdę, małżeństwo z Krakowa, z którymi korespondowałam wczesniej na forum Lonely Planet - Thorn Tree, aby wspólnie wynająć jeepa na dalszą podróż. Ostatnio nie mieliśmy dostępu do internetu, więc nie mogliśmy się umówić, ciekawe że właśnie tu skrzyżowały się nasze drogi.

Wpadliśmy na pomysł, żeby część drogi do kolejnej wioski - Likir, również przebyć autobusem. Niestety autobus jeździ tylko co drugi dzień, chcąc nie chcąc wyruszamy więc pieszo. Na drodze nie ma żadnego ruchu – żadnej ciężarówki, furgonetki, jeepa, zupełnie nic. Idziemy najpierw łagodną drogą do przełęczy Charatse La (3650 m npm), potem schodzimy do wioski Sumdo (3470 m npm). Na drodze nadal nie ma żadnych pojazdów, więc ruszamy dalej do przełęczy Pobe La (3550 m npm). Idzie nam się ciężko w upale, nie ma się gdzie schronić przed słońcem. W Sumdo jest odbicie w dolinę, która prowadzi do Saspol – to właśnie tam można zabłądzić (zdziwiło nas w Saspol, gdy czytaliśmy wpisy do książki pamiątkowej, że część osób trafiła tam przypadkiem, nie planowała noclegu, teraz się wyjaśniło skąd taka ilość zabłąkanych podróżnych). Droga do przełęczy nie jest jakoś specjalnie trudna ale jest tam spory odcinek do przejścia – jak dla dziecka dosyć długi (Łukasz zadaje swoje ulubione pytanie „A ile kroków jest do przełęczy?”), do tego najpierw schodzimy do doliny i tracimy wysokość, potem trzeba to nadrobić. Ok. 15:00 docieramy do przełęczy, Łukasz dostaje upragniony batonik KitKat (to było bardzo dobrze wydane 10 rupii!), nieważne że w tym upale cała czekolada się roztopiła, dziecko jest szczęśliwe.
Likir to duża wioska, musimy całą przejść. Nad strumykiem robimy długi postój, żeby trochę odpocząć bo to jeszcze nie koniec drogi. Chcemy zobaczyć klasztor, który leży spory kawał drogi za wioską. Idziemy tam kilka kilometrów, ale ponieważ robi się późno, musimy zawrócić. Klasztor nadal jest w oddali, trzeba w dodatku zejść do rzeki – tym razem nie damy już rady go zwiedzić. Wracamy do wioski po plecaki, do głównej drogi podwożą nas turyści z Bombaju. Dalej też jedziemy autostopem, od razu zatrzymuje się ciężarówka. Mam wątpliwości bo w kabinie jest pełno ludzi, co najmniej 5 osób nie licząc kierowcy. Ale dwie osoby przesiadają się na dach, razem z bagażami i mieścimy się wszyscy. Zresztą nie mamy daleko, jedziemy do pobliskiego Saspol. Do Alchi View Guesthouse wracamy jak do domu. Czeka na nas znajomy pokój, córka gospodarzy obiecuje ugotować specjalnie dla nas pierożki momo. Robię wielkie pranie, wreszcie możemy się porządnie umyć. Od czasu naszego wyjazdu gospodarze nie mieli żadnych gości, jednak Saspol nie przyciąga turystów (poza tymi, którzy to zabłądzą). W pokoju obok dużo bagaży, to 2 córki gospodarzy pakują się i szykują do powrotu na uniwersytet w Jammu – studiują tam ekonomię i IT. Następnym razem przyjadą do domu dopiero za rok. Jesteśmy zupełnie wykończeni tym długim dniem, jedynie Łukasz szybko odzyskał siły – już biega po całym domu goniąc koty, co chwila wspina się po drabinie na dach, żeby tam łupać pestki moreli i migdały.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (65)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 95 wpisów95 13 komentarzy13 2491 zdjęć2491 0 plików multimedialnych0