Geoblog.pl    PodrozeLukasza    Podróże    LADAKH - Łukasz w krainie przełęczy    W dolinie Nubry - świętujemy koniec Ramadanu w Turtuk
Zwiń mapę
2012
17
sie

W dolinie Nubry - świętujemy koniec Ramadanu w Turtuk

 
Indie
Indie, Nubra, Turtuk
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5764 km
 
Żegnamy ciepło Saspol i wyruszamy w dalszą drogę, kierując się do stolicy Ladakhu – Leh. Ale najpierw wracamy do skrzyżowania, gdzie odbija droga do Likir. Mamy ochotę spróbować jeszcze raz tam dotrzeć bo klasztor jest znany i podobno ciekawy. Kiedy widzieliśmy go z daleka poprzedniego dnia rzeczywiście wyglądał okazale. Tym razem szczęście nam dopisuje, podjeżdżamy autostopem z Angielką, która wynajęła jeepa i wybiera się na zwiedzanie klasztorów w Likir i Alchi. Jej partner zachorował i został w Leh, dlatego ona robi całą masę zdjęć, żeby pokazać mu każdy szczegół tego, co zobaczyła. Klasztor w Likir warto zobaczyć ze względu na architekturę, malowidła w środku, złoty posąg Buddy, szczególne wrażenie robią na nas zbiory muzealne.

Kolejny odcinek pokonujemy ciężarówką i robimy następny przystanek, żeby zwiedzić ruiny zamku królewskiego w Basgo. Zamek jest mocno zniszczony, właściwie są to ruiny ale całość nawet w obecnym stanie jest imponująca. Trzeba wspiąć się na wzgórze, skąd potem można cieszyć się widokiem na całą okolicę. Jest tam też niewielka, ale klimatyczna gompa. Dalej jedziemy ciężarówką, która z coraz większym trudem sunie pod górę. Silnik chyba się przegrzał bo jechaliśmy naprawdę żółwim tempem. W końcu kierowca musiał się zatrzymać, aby silnik odpoczął, a my przesiedliśmy się do autobusu.

Leh nie robi na mnie dobrego wrażenia – dużo samochodów i spalin, chaotyczna zabudowa. Zatrzymujemy się w Atisha Guesthouse (500 R za pokój z łazienką, jest ciepła woda – po raz pierwszy od wyjazdu z Polski biorę ciepły prysznic) w centrum dzielnicy turystycznej; tuż obok jest wszystko, czego nam potrzeba: restauracje, kafejki internetowe, ciastkarnia, pralnia, agencje turystyczne. Pierwsze kroki kierujemy do agencji Discovery Ladakh (polecanej na forum podróżniczym travelbit), żeby omówić szczegóły planowanego wyjazdu do doliny Nubry i nad jezioro Pangong Tso. Okazuje się, że Sławek namówił jeszcze na wspólny wyjazd dwójkę Izraelczyków (Amit i Noga), mamy więc komplet pasażerów do jeepa. Kolację jemy na dachu restauracji, z widokiem na pałac królewski. Jedzenie pyszne, mają też dania kuchni europejskiej, więc Łukasz nie chodzi głodny. Zlokalizowaliśmy 2 sklepy organizacji ekologicznej Dzomsa – można tam napełnić butelki wodą zdatną do picia, oddać zużyte plastikowe butelki i – co szczególnie nas cieszy – oddać rzeczy do prania. Niedaleko agencji Discovery Ladakh jest też sklep ekologiczny, w którym są pyszne kaszmirskie sery i fantastyczny dżem z moreli. Teraz właśnie jest sezon na morele, których rośnie tu pełno, we wsiach suszą na wszystkich dachach.

Spędzamy leniwy dzień w Leh, spacerując i robiąc zakupy. Łukasz dostał kredki i blok rysunkowy, jest nimi zafascynowany, rysuje bez przerwy – ciągle pociągi, pomimo tego że wokół piękne góry, malownicze klasztory. Wynajmujemy namiot (200 R za dzień), może się przydać w dolinie Nubry, wyrabiamy permity na wyjazd. Koniecznie trzeba pamiętać o zrobieniu kilku kopii bo permity są zabierane na kolejnych punktach kontrolnych. Chcieliśmy połączyć wycieczkę do doliny Nubry i bezpośrednio stamtąd pojechać nad jezioro Pangong Tso, nie wracając po drodze do Leh. Niestety droga doliną rzeki Shyok nie jest przejezdna, po ulewnych deszczach zniszczone są mosty. Obecnie plan jest więc taki, że na 3 dni pojedziemy do doliny Nubry, potem wracamy do Leh i stąd pojedziemy na 2 dni nad jezioro Pangong Tso. W sumie 5 dni w samochodzie, trochę męczące dla dziecka, ale cóż robić. Koszt wynajęcia jeepa (Toyota Innoya) z kierowcą: 19 800 R za całość. Wyruszamy z Leh o 8:00 rano i jedziemy przez przełęcz Khardung La (5360 m npm). Droga wije się serpentynami, widoki coraz ciekawsze, pojawia się nawet lodowiec. Wysokość jednak daje o sobie znać, na przełęczy mam zawroty głowy. Potem zjeżdzamy do doliny Nubry i jedziemy ok. 90 km. do wioski Turtuk, dopiero od 2 lat otwartej dla zachodnich turystów. W sumie tego dnia pokonujemy ok. 200 km ale droga zajęła nam prawie 10 godzin. Co prawda nasz kierowca wolno jedzie ale nie poganiamy go, bo drogi są wąskie, kręte. Po drodze mijamy też samochód, który wypadł z drogi i zawiesił się na kamieniach – na szczęście pasażerom nic się nie stało ale gdyby to było na innym odcinku, mogłoby się skończyć dużo gorzej. W okolicach Diskit i Hunder dolina jest szeroka, są piaszczyste wydmy, widzimy wielbłądy. Potem krajobraz zmienia się, góry są bardziej skaliste, dolina się zwęża. Po drodze mijamy kilka posterunków, na każdym sprawdzają pozwolenia. Jest tu bardzo dużo wojska i baz wojskowych bo znajdujemy się na terenie przygranicznym. Wioska Turtuk, do której docieramy na wieczór, leży 17 km od granicy z Pakistanem. Do roku 1971 była w granicach Pakistanu, wtedy właśnie została „wyzwolona”. Mieszkają tu Baltowie. Mieszkańcy są muzułmanami (w Turtuk są szyici, sunnici i alewici), ubierają się tradycyjnie, kobiety w chustkach na głowie, nawet małe dziewczynki mają okrycie głowy. Nasz gospodarz tłumaczy, że dzieci w szkole uczą się 6 języków: urdu, hindi, ladakhijski, balti, angielski, arabski. Dowiadujemy się od gospodarza, że w wiosce odbędą uroczystości z okazji końca Ramadanu, więc rano podążamy za ludźmi udającymi się w stronę meczetu. Szczególnie zadowolne są dzieci, które maszerują z torebkami pełnymi słodyczy i kolorowych chrupek. Tylko mężczyźni wchodzą do meczetu, kobiety i dzieci gromadzą się i modlą na dziedzińcu obok. Idziemy przez całą wioskę, która jest położona wysoko nad drogą. Jest tu prawdziwy labirynt wąskich uliczek, ścieżek prowadzących przez zielone pola, porozrzucane na tarasach. Turtuk leży pomiędzy Himalajami a pasmem Karakorum. Nasz gospodarz twierdził, że z wioski widać szczyt Nanga Parbat ale nie jesteśmy przekonani – jakiś szczyt widać ale nie wygląda on na ośmiotysięcznik.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Hunder – oglądamy wielbłądy i osiołki. Na wielbłądach można się przejechać, ale Łukasz nie jest zainteresowany. W Diskit zwiedzamy klasztor, położony na wzgórzu za wioską (da się tam podjechać samochodem, tym razem nie przemęczamy się zbytnio) i jedziemy do zbiegu rzek Nubra i Shyok. Poziom wody rzeczywiście jest wysoki, w kilku miejscach rzeka szeroko się rozlała. Udaje nam się znaleźć suche miejsce do rozbicia namiotu na piaszczystej wydmie. Wiatr jest całkiem silny, szukamy z Łukaszem kamieni, żeby zabezpieczyć namiot. Następnego dnia wszystko mamy w piasku, ale warto było – choćby po to, żeby podziwiać nocą gwiazdy, a rano wschód słońca nad rozlewiskiem rzeki. Pora wracać do Leh. Mieliśmy co prawda nadzieję dotrzeć do końca doliny do Panamik, gdzie są gorące źródła ale nasz kierowca wolno jeździ, chyba nie zna tych okolic zbyt dobrze, musieliśmy z tego odcinka zrezygnować. Za Panamik rozciąga się już lodowiec i graniczny obszar sporny z Pakistanem. Zwiedzamy klasztor w Sumdo i kierujemy się już na przełęcz Kardung La. W Atisha Guesthouse w Leh niestety nie ma wolnych miejsc ale w okolicy znajdujemy niewielki hotelik Irfan prowadzony przez muzułmańską rodzinę. Co najważniejsze dla Łukasza, są tam małe kotki (trzy kocięta wielkości pluszowego Mruczka, z którym Łukasz nie rozstaje się na krok).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (47)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 95 wpisów95 13 komentarzy13 2491 zdjęć2491 0 plików multimedialnych0