Geoblog.pl    PodrozeLukasza    Podróże    LADAKH - Łukasz w krainie przełęczy    Słone jeziora w Rupszu: Tso Moriri i Tso Kar
Zwiń mapę
2012
27
sie

Słone jeziora w Rupszu: Tso Moriri i Tso Kar

 
Indie
Indie, Tso Morīri
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6189 km
 
Rozwiesiliśmy w Leh ogłoszenia, że szukamy chętnych do wspólnej podróży do Manali (3-dniowa wycieczka przez jeziora Tso Moriri i Tso Kar). Byłam w kilku agencjach podróży, ogłaszałam w Internecie. Niestety chętnych nie ma. I mamy problem. Obawiamy się, że podróż autobusem do Manali byłaby dla Łukasza zbyt męcząca. Do tego bardzo nastawiliśmy się, że zobaczymy słone jeziora w Rupszu i ciężko nam teraz z tego zrezygnować. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś wrócimy w te rejony, to może być jedyna okazja. Decydujemy się więc na wariant dwudniowej podróży jeepem nad jeziora, a gdy dotrzemy do głównej drogi Leh-Manali w dalszą podróż wyruszymy autobusem. Właściciel Discovery Ladakh dał nam 10% zniżki na jeepa (Scorpio Mahindra), za 2-dniową podróż Leh-Tso Moriri-Tso Kar-Keylong zapłacimy 18 500 R. Majątek, ale gdybyśmy wracali samolotem zapłacilibyśmy podobną cenę, a tu przy okazji zwiedzimy jednak sporo, droga prowadzi przez wysokie przełęcze, na pewno nie zabraknie pięknych widoków. Ostatniego dnia w Leh zwiedzamy pałac królewski (zdecydowanie rozczarowuje) i osadę tybetańską w Choglamsar na przedmieściach Leh. Pierwsze kroki kierujemy do Tibetan SOS Children’s Village, to duży kompleks szkolny, w którym uczy się 2 tys. uczniów tybetańskich. Do szkoły przyjmowane są też ladakhijskie dzieci z ubogich rodzin i odległych wiosek (remote areas). Część uczniów uczy się w trybie dziennym, ale w wiosce jest też 28 domków – w każdym mama SOS opiekuje się 20 do 30 dzieci. W wieku 13 lat dzieci przechodzą do internatu, oddzielnego dla chłopców i dla dziewczyn. Na terenie wioski jest również przedszkole dla dzieci w wieku 3-6 lat. Najmłodsze dzieci (są to dzieci kadry nauczycielskiej) spędzają dzień w żłobku. Zwiedziliśmy całą wioskę, zaproszono nas do biura dyrektora i chwilę porozmawialiśmy o tym, jak funkcjonuje wioska.

Wyruszamy z Leh z żalem – czujemy się tu jak w domu. Na ulicy ciągle nas ktoś pozdrawia, albo my mówimy dzień dobry obsłudze cukierni, restauracji, pralni, sprzedawcom upominków. Nasz kierowca – Dawa (czyli księżyc) jest Tybetańczykiem. Najpierw jedziemy na wschód doliną Indusu, miejscami wąską i głęboką, wcinającą się między pasma górskie. Po południu wyjeżdżamy na rozległy płaskowyż tybetański – Changtang. Cieszymy oczy ogromnymi przestrzeniami. Niestety pogoda psuje się, na przełęczy jest deszcz i mgła, z której wyłania się niewielkie jezioro. Jedziemy dalej, w dali widać już błękitne wody jeziora Tso Moriri, otoczonego ośnieżonymi szczytami. Podróż zajęła nam prawie 7 godzin. Cieżkie, szare chmury wydają się sunąć tuż nad ziemią, na wyciągnięcie ręki. Na chwilę się przejaśnia, potem znów nadciągają chmury. Kropi deszcz, a potem pojawia się tęcza. Jest dosyć chłodno, znajdujemy się na 4600 m npm, to nasz najwyższy nocleg. Zatrzymujemy się w wiosce Karzok, w Methok Guesthouse dostajemy pokój z widokiem na jezioro. Wieczorem idziemy na spacer brzegiem jeziora, pomimo chłodnej pogody i drobnego deszczu zatrzymujemy się na piknik. Nasze zapasy: kaszmirskie sery, chleb i dżem z moreli smakują wyśmienicie. Pogoda zmienia się co chwilę – po deszczu pojawia się tęcza, potem znów chmury. Wieczorem wchodzę jeszcze na wzgórze nad wioską podziwiając zachód słońca, a po zmroku odwiedzam klasztor, gdzie samotny mnich odprawia ceremonię pudży. Gdy wracam do hotelu Marcin i Łukasz już smacznie śpią.

Wyruszamy skoro świt bo czeka nas długi dzień, co najmniej 12 godzin w podróży. Już o 6:30 mamy zamówione śniadanie, o 7 opuszczamy wioskę. Po drodze zabieramy autostopowicza z Karzok - wyruszył do Leh ze smutną misją wyjaśnienia okoliczności śmierci swojego przyjaciela, który zginął w wypadku samochodowym kilka dni temu. Po drodze mijamy gorące źródła – co prawda nie wyglądają zbyt imponująco, ale nogi zmoczyć można, chwilę tam się zatrzymujemy. Następny punkt podróży to słone jezioro Tso Kar. Jest ono otoczone całkiem sporym rozlewiskiem. Nie udało nam się pokonać podmokłego terenu i dotrzeć do samego brzegu jeziora - podziwiamy je z oddali. Szczególnie ciekawie wyglądają białe hałdy soli, które odkładają się na brzegach. Dalej droga prowadzi przez rozległy płaskowyż Changtang, odzwyczailiśmy się od widoku tak wielkich przestrzeni. Niekiedy pasą się tu stada jaków, mijamy też całe stado dzikich osłów (kyang) i gromadkę kozic (blue sheep) z szarą sierścią o niebieskawym odcieniu. Robimy bardzo krótkie postoje: na obiad w Pang (to nawet nie wioska tylko namiot przy drodze) i na herbatę w Sarchu. Droga jest niesamowicie malownicza, miejscami niebezpieczna. Pokonujemy wysokie przełęcze w deszczu i gradzie, mijamy wraki samochodów, które wypadły z drogi. Góry mienią się różnymi kolorami. Mnóstwo wrażeń jak na jeden dzień podróży, krajobraz zmienia się co chwilę. Tuż za przełęczą Baralach La jest dużo bardziej wilgotno, deszczowo i mgliście. Na stokach gór pojawia się zieleń, przy drodze rosną drzewa (ogromny kontrast z pustynnym krajobrazem Ladakhu), jest dużo więcej pól uprawnych. O zmroku docieramy do miasteczka Keylong, zatrzymujemy się na skraju miasta w hotelu o wdzięcznej nazwie Dupchen. Naszą uwagę zwraca pokryty lodowcem szczyt górujący nad miasteczkiem, szybko jednak robi się ciemno i nie mamy czasu, aby go podziwiać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (35)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 95 wpisów95 13 komentarzy13 2491 zdjęć2491 0 plików multimedialnych0