Geoblog.pl    PodrozeLukasza    Podróże    GRUZJA - Łukasz na szlaku kamiennych wież    Wędrujemy z Tuszetii do Chewsuretii: Omalo – przełęcz Atsunta – Shatili
Zwiń mapę
2013
01
sie

Wędrujemy z Tuszetii do Chewsuretii: Omalo – przełęcz Atsunta – Shatili

 
Gruzja
Gruzja, Omalo - Atsunta - Shatili
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 267 km
 
Rano wyruszamy z Telavi do Omalo, razem z Izraelczykami. Droga jest szutrowa, wije się do przełęczy Abano (2900 m) – dużo o niej czytałam ale nie jest aż tak groźna, jak to zapowiadano. Za to malownicza bardzo. Przejeżdzamy kilka razy przez strumyki, raz strumień tworzy wręcz mały wodospadzik, który moczy nasze plecaki na dachu jeepa. Przełęcz jest niestety we mgle ale na chwilę się przejaśnia i możemy podziwiać widoki na góry Kaukazu. Dalej jedziemy głęboką doliną, w dole wartko płynie rzeka. Dzień wcześniej było tu deszczowo i mgliście, dopiero teraz pogoda się poprawiła ale nadal jest dużo błota. Kiedy dojeżdżamy do Omalo, widoki są wprost bajkowe – zielone doliny i zbocza gór, w dali ośnieżone szczyty. Zatrzymujemy się w Tusheti Towers, gdzie dawną wieżę obronną wyremontowano i urządzono w niej całkiem przytulny hotelik. Gospodarze mieszkają tu tylko w lecie, zimują w Alvani. Gotują pysznie. Wieczór spędzamy w towarzystwie Czecha, który przyjechał tu razem z córką – Maruszką; prowadzi prace przy renowacji wież. Co roku wraca tu z ekipą wolontariuszy. Nad wioską górują kamienne wieże – idziemy tam na spacer, podziwiając widoki. Wieczorem Łukasz bawi się z Maruszką w chowanego ale nie ma najmniejszych szans, dziewczynka zna tu każdy kamień. Wieczorem robi się chłodno i wietrznie, rozgrzewamy się herbatą z tuszeckich ziół ("tuszetskij czaj") i wcześnie idziemy spać.

Następnego dnia wyruszamy szutrową drogą w kierunku Dartlo – najpierw odbijamy od głównej drogi i idziemy skrótem. Trzeba niestety sporo podejść do góry – droga jest stroma, a plecaki nam ciążą. Przez długi czas możemy podziwiać w oddali skupisko kamiennych wież w Omalo. Dalej idzie się już łatwiej – schodzimy do doliny, żeby przekroczyć rzekę, a zaraz za nią jest już wioska Dartlo. Nie przeszliśmy dużo, ok. 8 km ale trzeba się przyzwyczaić do ciężaru plecaka. Odpoczywamy i jemy w wiosce, a potem podchodzimy jeszcze kilkaset metrów na wzgórze Vaulo z ruinami kamiennych wież. Znaleźliśmy tu ładne miejsce na namiot ale od razu przybiegają dzieci i tłumaczą po angielsku, że to święte miejsce i kobiety nie mogą tam przebywać. Schodzimy więc trochę niżej do wypłaszczenia, tam zostajemy. Łukasz zadowolony biega razem z miejscowymi dzieciakami.

Drogę dla jeepów zostawiliśmy w dole, wyruszamy dalej ścieżką pasterską trawersującą zbocze. Najpierw mijamy wioskę Dano, gdzie znów zatrzymujemy się w świętym miejscu, więc szybko musimy się zbierać. Dalej idziemy wąską ścieżką po stromym zboczu. Za wioską mija nas pasterz - jedzie konno i wiezie dwie chore owce. Niedaleko spotykamy całe stado owiec. I psy pasterskie, które je strzegą i szczerzą na nas zęby. Nie atakowały nas ale nie wiadomo co by było, gdybyśmy podeszli bliżej. Na szczęście pasterz za chwilę wraca i psy posłusznie nas przepuszczają. Ścieżka odbija gdzieś w bok, a my powinniśmy iść wzdłuż rzeki, musimy więc od niej odbić i sporo zejść – najpierw po trawie, potem pojawia się jakaś dróżka. Przy rzece jest szałas pasterski i – na szczęście – kładka, więc suchą nogą przechodzimy dalej. Kolejna wioska to Czigo – przed nią znów musimy ominąć groźne psy strzegące stada. W wiosce udaje nam się całkiem nieźle zjeść – chleb, ser, świeże masło, sałatkę z pomidorów i ogórków. Warzywa są pyszne, jak wszędzie w Gruzji. Za Czigo znów mijamy wznoszące się wysoko na zboczu kamienne wieże. Jesteśmy zmęczeni, więc gdy pojawia się jeep podjeżdżamy kawałek z Gruzinami z Tibilisi, którzy przyjechali tu na kilka dni w góry. Mijamy Parsmę – tutejsze wieże wyglądają prawie jak warowny zamek. W pewnym momencie droga dla jeepów się urywa - trzeba przejechać przez rzekę, a poziom wody jest teraz zbyt wysoki. Gruzini zawracają, a my przesiadamy się do …. spychacza, który wyrównuje drogę. Najpierw kierowca koparki przejeżdża rzekę na próbę, czy da się ją pokonać. Potem wraca po nas. Łukasz i ja z plecakami z trudem mieścimy się w kabinie, Marcin wisi na drzwiach. Na szczęście docieramy bezpiecznie na drugi brzeg do wioski Girevi. To już ostatnia wioska przed przełęczą. Kierujemy się do Gogiego, który podobno wypożycza konie. Okazuje się bardzo przyjazny, zaprasza nas, żebyśmy rozbili namiot przy jego domu. Oprócz nas jest też ekipa z Polski (4 osoby), która także wybierają się w tę trasę. Niestety Gogi nie może nam wypożyczyć konia, jest teraz zajęty, remontuje dom, żeby przerobić go na hotel. Chce za parę tygodni otworzyć, zanim skończy się sezon. Ale znajduje nam w wiosce konia, który będzie mógł pójść razem z nami na przełęcz. Razem z właścicielem, oczywiście. Zapewnia, że koń zabierze obydwa plecaki i Łukasza.

Rano umówiony koń razem ze swoim właścicielem Zazą zjawia się nieco spóźniony. Akurat przestał padać deszcz, więc wyruszamy. Najpier kierujemy się do posterunku wojskowego, żeby zdobyć pozwolenie. Droga prowadzi w pobliżu granicy z Czeczenią i Gruzini mocno jej pilnują. Po drodze zatrzymujemy się u pasterzy, którzy pieką pyszne podpłomyki. Łukasz najpierw idzie na piechotę ale ciężko mu pokonywać strumyki, zmoczył sobie but i skarpetki. Z Zazą mamy słaby kontakt (mówi tylko po gruzińsku) ale udało mu się wytłumaczyć – z pomocą pasterzy, którzy znają rosyjski, żeby zabrał Łukasza. Od tego momentu uśmiech nie schodzi z twarzy naszego syna. Łukasz nie schodzi z konia nawet w czasie postojów. Nielicznych zresztą bo Zaza strasznie pędzi. Ja mam problemy z nadążeniem za nim. Gdy tylko się pojawię na horyzoncie, oni ruszają dalej. Mijamy opuszczoną wioskę, właściwie to zarośnięte chwastami ruiny. Wciąż idziemy w górę rzeki, krajobraz staje się coraz bardziej surowy. Spotykamy kolejną grupę Polaków. Ścieżka biegnie po skałach, w pewnym momencie trzeba zejść po skałach i drabince i przejść dalej po wodzie. Dla konia byłby to za trudny odcinek, idzie po rzece. Niestety Zaza się potknął, koń mu się wyrwał i popłynął razem z Łukaszem. Na szczęście Łukasz się trzymał mocno, dopłynęli na mieliznę na środku rzeki. Wolę nie myśleć co by się stało gdyby jednak wpadł do wody. Meldujemy się przy kolejnym posterunku pograniczników, potem trzeba przeprawić się przez rzekę. Pada deszcz, woda jest rwąca. Najpierw przeprawiają się bagaże, potem przewodnik wraca i przewozi Łukasza, a dalej po kolei nas. Pierwszy raz wsiadam na konia i do tego od razu przez rzekę. Żeby się znowu nie stresować, następnym razem kiedy trzeba pokonać rzekę (wydaje się już mniej rwąca) przechodzę sama – woda jest do połowy uda, choć nurt jest silny. Idziemy jeszcze – długo - wzdłuż rzeki, potem pod górę kierując się do przełęczy. Rozbijamy się niedaleko pasterskiego szałasu, skąd już widać przełęcz. Psy najpierw na nas szczekają ale potem jeden z nich przybiega przyjaźnie merdając ogonem. Wieczorem zadziwia nas jeszcze grupa Ukraińców z rowerami.

Wieczorem nadciągały ciemne chmury ale padało tylko przelotnie, właśnie wtedy gdy rozbijaliśmy namiot i gotowaliśmy kolację. Wyruszamy o 8 rano i już przed 10 wszyscy jesteśmy na przełęczy. Zaza jak zwykle się spieszył, żeby jak najszybciej wrócić do domu – dotarł na przełęcz pół godziny przede mną i Łukasz bardzo zmarzł czekając. Na przełęczy Zaza pierwszy raz do nas przemówił: „Martin, diengi”.

Długo nie zabawiliśmy na przełęczy bo Łukaszowi było zimno, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i zaczęliśmy schodzenie. W planach mieliśmy zejście pod przełęcz po chewsureckiej stronie ale tak wcześnie tam doszliśmy, że postanowiliśmy iść jeszcze kawałek. W Chewsuretii wita na słońce, rozległe kwieciste łąki (jeszcze kwitną rododendrony) i połoniny. Wchodzimy na grzbiet i idziemy wysoko położoną scieżką. Na postoju Łukasz kładł swój plecak, który potoczył się daleko w dół….Marcin musiał zejść po niego co najmniej 200 m. Przed nami bardzo długie zejście, w sumie tego dnia pokonujemy ok. 1800 m w dół. Do tego ścieżka jest błotnista, przeorana końskimi kopytami. W końcu, już pod wieczór, docieramy do wioski Koniczkala i za nią rozbijamy namiot. Jesteśmy wykończeni (najmniej zmęczony jest Łukasz) ale udało nam pokonać odcinek drogi zaplanowany na 2 dni, więc humor nam dopisuje.

Kolejny dzień jest mega przyjemny - idziemy szutrową drogą, wzdłuż rzeki, żadnych podejść (ani zejść). Najpierw ok. 3 km do wsi Muco (z kamiennymi wieżami oczywiście), a potem jeszcze kilkanaście km do wioski Shatili. Na zakręcie rzeki jest miejsce pochówku mieszkańców zmarłych dawno temu na dżumę. Stąd tylko 700 m dzieli nas od Czeczenii. Przez cały dzień szukaliśmy miejsca, żeby zatrzymać się nad rzeką i umyć. Niestety brzeg jest stromy i dopiero pod wieczór, gdy już robiło się chłodno i wietrznie, przed samym Shatili udaje nam się umyć w rzece. Łukasz raczej symbolicznie bo boi się zimnej wody. Shatili to niewielka wioska, zaledwie kilka domów. Ma za to rozległy kompleks kamiennych wież. Zwiedzamy je przed wieczorem, Łukasz ogląda każdy kąt i każdy kamień. W wieżach są teraz hoteliki dla turystów ale my rozbijamy namiot nad rzeką. Poznajemy tu sympatycznego niemieckiego i gruzińskiego botanika, którzy przyjechali przygotować herbarium. Marszrutki z Shatili odjeżdżają niestety co kilka dni ale ponieważ zebrała się całkiem spora ekipa (oprócz nas jeszcze 4 Polaków i 6 Czechów), decydujemy się zamówić wspólny transport z Tbilisi. W sklepie nie ma nic oprócz piwa i czipsów, ale rano udaje nam się kupić w jednym z domów chleb, w drugim ser.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (73)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 95 wpisów95 13 komentarzy13 2491 zdjęć2491 0 plików multimedialnych0