Pierwsze kroki w Tabriz kierujemy do informacji turystycznej w okolicach bazaru, gdzie podobno (według Lonely Planet) bardzo pomocny jest Nasser Khan. Na mnie nie robi jednak najlepszego wrażenia. Głównie dlatego, że ciężko się od niego czegoś dowiedzieć na temat samodzielnego podróżowania, chętnie za to zorganizuje każdą wycieczkę w wersji de luxe. Nie zdecydowaliśmy się na jego ofertę, niestety nie uzyskaliśmy też żadnych informacji. Wyruszamy po raz kolejny na bazar. Po wymianie pieniędzy w kantorze czuję się jak milionerka (zresztą mam w kieszeniach kilka milionów riali). Dzięki pomocy poznanego na bazarze Irańczyka, Marcin kupuje kartę simcard, która bardzo się przyda. Formalności trochę trwają, trzeba nawet zostawić odcisk palca, ale warto ją mieć. Przede wszystkim wiele osób zostawia nam swoje numery telefonu i zaprasza, aby do nich dzwonić, gdybyśmy kiedykolwiek potrzebowali pomocy. Bardzo przydaje się też dostęp do Internetu. Marcin odwiedza ponownie sklep turystyczny, ale tym razem trafił na przerwę obiadową. No cóż, do trzech razy sztuka…Mieliśmy ochotę wyruszyć dalej jeszcze tego dnia ale robi się już późno. Decydujemy się pozostać na kolejną noc w Tabriz, tym razem w hotelu Mashad w pobliżu bazaru. Możemy teraz pospacerować po ogromnym bazarze. Jest tak duży, że trudno trafić do części z produktami spożywczymi, które chcemy kupić. Kolejna wyprawa do sklepu turystycznego kończy się nareszcie sukcesem.